Fire of Love: a love triangle [this text but in English]
Historię Katii i Maurice’a Krafftów poznaje każdy, kto zaczyna stawiać swoje pierwsze kroki w wulkanologii. Wulkanologia jest jednym z najbardziej niebezpiecznych zawodów świata, ale często wykonuje się go tak naprawdę zza biurka – obserwując pomiary sejsmiczne czy zdjęcia satelitarne. Katia i Maurice nie chcieli siedzieć za biurkiem. Badali wulkany z bliska. „Wulkan miłości” jest o tej bliskości właśnie. Nie tylko między tą dwójką – partnerach w życiu i pracy. Także o bliskości w tym swoistym trójkącie miłosnym, bo jak się szybko dowiadujemy, wulkany były dla nich czymś znacznie poważniejszym niż górą wypełnioną magmą.
Słuchając wypowiedzi Katii i Maurice’a dowiadujemy się, że z wulkanami związani byli wręcz emocjonalnie. Mocno je personifikując, podchodzili do nich bardziej jak do żywych organizmów czy wielkich, niebezpiecznych zwierząt, które można oswoić. Rozumiem to doskonale, bo i ja o wulkanach myślę i mówię w zasadzie jak o osobach. Często używam stwierdzeń typu „wulkan mi pozwolił” czy „sam na sam z wulkanem”, czując z tą niebezpieczną, ziejąca ogniem górą swoisty emocjonalny związek. Relacja i zachowanie pary względem tych pięknych geologicznych tworów przypominała mi jednak bardzo to, co oglądać możemy w dokumencie Herzoga „Grizzly Man”. Timothy Treadwell zakochany w tych niebezpiecznych olbrzymach, też podchodził do nich tak blisko, że w końcu go to zabiło. Ale patrząc na „Wulkan miłości” i poznając historię francuskich wulkanologów, powiedziałam w końcu na głos: „oni nie mogli inaczej zginąć – tylko razem i pod wulkanem”.
„Wulkan miłości” jest więc piękną historią miłosną z przepięknymi zdjęciami. Katia i Maurice filmowcami i fotografami byli niezgorszymi niż wulkanologami. Setki godzin ujęć wulkanów z bliska robią piorunujące wrażenie. Wydaje mi się, że większość filmu oglądałam z otwartymi z zachwytu ustami. Hipnotyzujące piękno na ekranie pozwala zrozumieć ich fascynację wulkanami. Przerażenie miesza się z zachwytem, ciekawość z niepokojem. Bo wulkany takie właśnie są. Ta pierwotna siła sprawia, że kontakt z nimi staje się doświadczeniem egzystencjalnym. I z pewnością uzależniającym.
Sara Dosa, reżyserka dokumentu, wykonała tytaniczną pracę wybierając i montując materiał zebrany przez Krafftów, prowadząc nas we wciągającą narrację. Wzbogacające historię grafiki i animacje tylko jeszcze podkreślają wyjątkowość tej historii. Szkoda jedynie, że dźwięk w filmie to w dużej mierze foleye, brakowało mi nagrań terenowych z faktycznym dźwiękiem lawy. Następnym razem – polecam się!
„Wulkan miłości” zapisze się w moim osobistym rankingu jako jeden z ważniejszych filmów. Na punkcie wulkanów mam obsesję, więc oglądając go, czułam się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Ale jestem też przekonana, że jeśli ktoś jeszcze nie jest zafascynowany wulkanami i nie rozumie ich fenomenu – obejrzenie tego filmu na pewno go odmieni.
Kaśka Paluch